Od lat trwa dyskusja, czy szkoła rzeczywiście ocenia to, co w rozwoju ucznia ma największe znaczenie. Tworzy się kolejne dokumenty – od profilu absolwenta szkoły po profil przedszkolaka – które mają odpowiedzieć na pytanie, jakiego człowieka powinna „wypuszczać” edukacja. Problem polega jednak na tym, że ten modelowy absolwent istnieje wyłącznie na papierze, a egzaminy weryfikują tylko to, co łatwe do zmierzenia.

Jeden wzorzec, wiele ścieżek

Każde dziecko rozwija się w swoim tempie, każde zdobywa umiejętności w różnym czasie. Szkoła tymczasem próbuje przykładać do wszystkich tę samą miarę. Pomysł stworzenia jednolitego profilu absolwenta pomija nie tylko indywidualne różnice, ale też potrzeby uczniów wymagających szczególnego wsparcia. To rodzi ryzyko szufladkowania, które więcej ogranicza, niż otwiera.

Co naprawdę decyduje o sukcesie

Egzaminy końcowe sprawdzają wiedzę, lecz nie umiejętności i sprawczości, które – jak podkreślają badacze – mają największy wpływ na dalsze życie. Angela Duckworth wskazuje, że determinacja, pasja i umiejętność pracy w zespole okazują się ważniejsze niż sam talent. Badania pokazują też, że oceny zdobywane w trakcie nauki lepiej przewidują przyszłe osiągnięcia niż wynik jednego testu. Coraz wyraźniej widać więc rozdźwięk między tym, co szkoła mierzy, a tym, co faktycznie kształtuje karierę i rozwój.

Szkoła jako przestrzeń pasji

Egzaminy budzą lęk przed błędem, a błąd powinien być przecież początkiem nauki. Szkoła ma sens wtedy, gdy pozwala uczniom odkrywać i rozwijać zainteresowania – nie przez kolejne arkusze, lecz przez tworzenie warunków do próbowania i doświadczania. To właśnie pasja, wsparcie i możliwość działania w grupie kształtują kompetencje, które później decydują o dorosłym życiu.